Petra: perła z kamienia

Na granicy izraelsko-jordańskiej obrazek jeszcze kilka lat temu niewyobrażalny: pustynny skwar rozcina wąż autokarów i samochodów osobowych, dążących z Jerozolimy, Tel Awiwu i Hajfy.

Odprężenie pomiędzy oboma państwami zapoczątkowane przez zmarłego niedawno króla Husajna i premiera Peresa, owocuje przybierającą rzeką dewiz pozostawianych przez turystów żydowskich. Zaraz po odprawie kierowcy sięgają jednak po śrubokręty i odkręcają tablice z hebrajską rejestracją, przymocowując na ich miejsce "bezpieczne" tablice arabskie. Wspaniałe zabytki Petry czekają - ale lepiej nie kusić losu.
Najbardziej malownicza droga wiodąca do Petry to wąski i pogrążony w wiecznym cieniu wąwóz Sik. Malownicza, bo biegnie pomiędzy pionowymi skałami wznoszącymi się na wysokość 160 metrów i zakrywającymi czasami niebo.
W niektórych miejscach skalne ściany niemal stykają się ze sobą, umożliwiając przejście tylko jednemu człowiekowi. Wąwóz ma zaledwie 4 km długości, ale wysokość i tropikalna duchota robią swoje. Turyści wloką się pojedynczo noga za nogą, polewając czupryny wodą mineralną prosto z butelek. Sami prawdziwi globtroterzy: Izraelczycy, Japończycy i grupka Amerykanów z Denver pragnąca zaliczyć kolejny cud starożytności.
Przewodnik doprowadza nas do ostatniego załomu skalnego. Każe zamknąć oczy i trzymając ręce na ramionach poprzednika po omacku, wężykiem, posuwać się do przodu. Po chwili słyszymy, że można już otworzyć oczy. Jeśli przewodnikowi chodziło o swoisty suspence - to osiągnął cel.
Wrażenie jest niesamowite. Przed nami istnieje w pełnym słońcu el-Kazneh, najwspanialsza budowla Petry. Kontrast jest tym większy, że przez dwie ostatnie godziny wlekliśmy się przecież ciemnym korytarzem. Teraz oswajające się z blaskiem oczy powoli odkrywają cały majestat i kolorystyczny przepych skarbca Nabatejczyków. Plemienia, które przed dwoma tysiącami lat właśnie w tym skalnym ustroniu postanowiło zbudować swoją stolicę.

Oko w oko ze skarbcem
Przede wszystkim zadziwia idealny stan liczącej dwa tysiące lat budowli. Wygląda tak, jakby kamieniarze oddali ją do użytku wczoraj. Zaimponować może też niezwykła symetria samej fasady. Podobno budowniczowie wykuwali el-Kazneh od... góry, spuszczając się w dół na linach. Mimo to wszystkie piony, symetrie i rzeźbione detale wyglądają tak, jakby najpierw wyrysował je w skale super dokładny laser.
Podobne wrażenie odniósł przed 160 laty słynny podróżnik brytyjski David Roberts, który jako pierwszy Europejczyk uzyskał pozwolenie na nocowanie w Petrze (miano odkrywcy metropolii przysługuje szwajcarskiemu orientaliście i podróżnikowi, Johannowi Ludwigowi Burchardowi, który dotarł tu już w 1812 roku). Wydana przez Robertsa "Ziemia Święta", z własnoręcznymi ilustracjami, cieszyła się ogromnym powodzeniem na całym starym kontynencie.
6 marca 1839 roku Roberts zapisał w swoim dzienniku podróżnym:
"Nie potrafię powiedzieć, czy byłem bardziej zdziwiony samą świątynią czy jej niezwykłym położeniem. Wznosi się w ogromnej niszy skalnej, a delikatna barwa kamienia i doskonałe zachowanie najmniejszych detali nadaje jej wygląd jakby dopiero ukończonej..."
Robertsa urzekła też niepowtarzalna kolorystyka tego miejsca. Także i pod tym względem nic się nie zmieniło. Petra pozostaje wariacją na temat koloru różowego: wydobywającego się w dziesiątkach odcieni z wnętrza skał, oplecionego żyłkami rudy, płonącego amarantem w południowym słońcu i gasnącego purpurą o zmierzchu.
Wysoka na 40 i szeroka na 25 metrów fasada posiada dwie kondygnacje. Niższa to portyk z frontonem wsparty na 6 korynckich kolumnach. Przestrzeń między nimi wypełniają rzeźbione reliefy i fryz z umieszczonym centralnie lwem o rozpostartych skrzydłach. Kondygnacja wyższa przypomina misternie zdobioną miniaturową świątynię o stożkowatym dachu zwieńczonym urną. Jej to właśnie sanktuarium zawdzięcza swoją obecną nazwę: el-Kazneh po arabsku oznacza bowiem skarbiec. Beduińscy przewodnicy Robertsa byli przekonani, że kryje ona legendarny skarb. Ostrzelali ją więc, wierząc, że z urny wysypie się złoto Nabatejczyków. Do dziś widać ślady po kulach.

Pustynna Kartagina
Kim byli mieszkańcy i budowniczowie tego niezwykłego miasta, których stać było na tak gigantyczne przedsięwzięcie?
Położona w południowej Jordanii Petra występuje już na kartach Biblii pod nazwą Sele. Arabowie do dzisiaj nazywają ją Wadi Musa, czyli Dolina Mojżesza. Ale do prawdziwej potęgi doprowadzili ją dopiero Nabatejczycy. To koczownicze plemię przybyłe z północnej Arabii już za panowania Persów (IV w. p.n.e.) wzbogaciło się na kontroli szlaków karawan. Przewożono nimi mirrę i orientalne korzenie z południowej Arabii do Damaszku, Aleksandrii i Gazy. Swoją stolicę, a zarazem nekropolię i centrum życia religijnego, wykuli w skale, w trudno dostępnym miejscu, gdzie przecinały się trzy strome wąwozy. Ukryte wśród gór miasto, do którego wiedzie tylko kilka dojść, przez wieki całe stanowiło bezpieczną kryjówkę dla zgromadzonych w niej skarbów i samych mieszkańców.
Apogeum swej świetności zhellenizowana już Petra przeżywała w I w. n.e., kiedy to panowała nad wieloma okolicznymi ziemiami, w tym Edomem, Moabem, pustynią Negew i oazami Synaju. Powolny zmierzch państwa rozpoczął się wraz z okupacją rzymską. Rzymianie zmienili bowiem trasy karawan kierując je na Egipt. W efekcie na mapie starożytnego świata pojawiły się konkurencyjne ośrodki, takie jak Palmyra, a sami Nabatejczycy zmuszeni byli przenieść swą stolicę do Bosry. W wiekach późniejszych wykute w skale miasto było stolicą rzymskiej prowincji Palaestina Taertia i siedzibą krzyżowców. W początkach XIV w. Petra została opuszczona i popadła w zapomnienie. Stan taki trwał aż do pamiętnej wyprawy Robertsa.
Wspaniałości Petry nie kończą się oczywiście na skarbcu. Biegnąca dalej dolina wypełniona jest po szczyty gór pozostałościami świątyń, budynków publicznych, łuków triumfalnych i zwykłych pomieszczeń mieszkalnych. Te ostatnie składały się najczęściej z obszernej komnaty z kolumnadą, bogato zdobionej freskami przedstawiającymi winne grona i kwiaty. Przecinające Petrę skalne łożysko było niegdyś główną, krytą płytami, ulicą miasta. Okalające ją budowle nie zachowały się w tak znakomitym stanie jak el-Kazneh, ale pozwalają wyobrazić sobie miasto takim, jakim było w czasach swojej chwały. A było to miasto samowystarczalne i chciałoby się rzec - kompletne.
Centralna promenada rozpoczynała się w pobliżu nimfeum ze zbiornikiem wody dla łaźni. Dalej, na skalnych tarasach, mieściły trzy wykute piętrowo ponad sobą targowiska. W dole przykuwają wzrok łaźnie, łuk triumfalny i kilkukondygnacyjny gymnazjon, czyli miejsce, w którym mieszkańcy oddawali się relaksowi. Jednym z najbardziej monumentalnych fragmentów jest skalne zbocze z wykutymi siedzibami arystokracji nabatejskiej.
Wynajęty przez nas przewodnik Ahmed z dumą pokazuje wykute w litej skale podwójne rzędy sklepionych galerii, "dźwigających" obszerne tarasy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że budowniczym tych luksusowych na tamte czasy apartamentów przeświecały nie tylko pobudki praktyczne. Zapewne rację ma Ahmed podkreślając, że równie ważne, jeśli nie ważniejsze - było osiągnięcie efektu artystycznego.
Opasujące metropolię strzeliste skały służyły nie tylko do budowy domów mieszkalnych i świątyń - ale także grobowców. Najpiękniejsze z nich wykuto wzdłuż zbocza góry Gebel el-Kubta, na zachód od miasta. Równie wspaniałe nekropolie znajdują się w najbliższej skrajnej, wschodniej odnodze doliny. To słynny Grobowiec Pałacowy i Grobowiec Koryncki. Oba ze swoją teatralną architekturą chyba najlepiej oddają stosunek Nabatejczyków do rzeczy ostatecznych.

Potyczki z Herodem
Podobnie jak w starożytnym Egipcie, podziw budzić musi niewyobrażalny wysiłek i artystyczna inwencja budowniczych tej kamiennej perły. Wyłaniające się ze zbocza świątynie, gigantyczne sześciany, smukłe piramidy, precyzyjnie wycyzelowane w kamieniu detale - wszystko to daje pojęcie o sile i żywotności tej zapomnianej cywilizacji.
Uwagę zwracają też unikatowe rozwiązania techniczne, rzadko spotykane na peryferiach ówczesnego świata.
I tak, życiodajną wodę płynącą w strumieniu odprowadzano długą na 70 m, wykutą w skale galerią, prosto do miejskiego akweduktu. Iście rzymski majstersztyk - tyle że bez Rzymian. Istniał też inny, tajny rurociąg, o którym wiedziała tylko starszyzna nabatejska. Wykuty wzdłuż przejścia Sik i niewidoczny dla oka - stanowił żelazną rezerwę wody na wypadek oblężenia. A wrogów nabatejczykom nie brakowało. Jednym z najbardziej zażartych i nieprzejednanych był król Judei Herod, z którym toczyli - ze zmiennym powodzeniem - zażarte wojny, wstrząsające południowym obrzeżem imperium rzymskiego. Ahmed pokazuje nam dobrze zamaskowaną skalną rynnę, którą płynęła woda.
- Gdyby Herod o niej wiedział - uśmiecha się - nie byłoby dzisiaj co zwiedzać.

Tekst: Krzysztof Bochus Źródło: "Sukces" nr 10 (114) październik '99
30/07/2005     Redakcja Budowle.pl
Nasz portal stosuje pliki cookies w celach świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie oraz w celach statystycznych i reklamowych. Korzystając z serwisu, zgadzasz się na użycie plików cookie, więcej szczegółów w naszej polityce cookies. Zamknij